Liczba wyświetleń

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 2 - 'Przepraszam, to był wypadek'

Rozdział z dedykacją dla kochanej Majuli i wspaniałej Julii :D One wiedzą :*

Całą noc nie spałam. Przewracając się z boku na bok próbowałam chociaż na chwilę udać się do krainy Morfeusza, na marne. Jakoś nikt nie chciał mnie tam wpuścić. Nie miałam pojęcia dlaczego nie mogłam zasnąć. Być może całe emocje z wczorajszego dnia kumulowały się we mnie by w nocy móc się ujawnić? Nie wiem. Miałam czas na rozmyślania. Myślałam nade mną, nad rodzicami i w szczególności nad moi życiem.  Zastanawiałam się czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Dlaczego nie mogę mieć normalnych i kochających rodziców i zwyczajnego życia? Po prostu czasami nie wszystko idzie po naszej myśli i to co się dzieje nie zawsze nam się podoba. A my musimy zacisnąć zęby i iść dalej mimo że jest to trudne. W moim przypadku było to bardzo trudne. Ale jak powiedział Gandhi - 'Bądźcie zmianą, którą chcecie ujrzeć w świecie'. I ja właśnie chciałam być taką zmianą. Chciałam zacząć od początku, z pustym kontem i głową pełną marzeń. Klasnęłam w ręce i wstałam. Skocznym krokiem wparowałam do garderoby i przejrzałam szafę. Wybrałam obszerny sweter o różnych kolorach brązu, zwykłe czarne leginsy i wysadzane ćwiekami czarne Tomsy. Ubrałam się, pomalowałam usta beżowym błyszczykiem a moje lekkie fale trochę mocniej zakręciłam. Zeszłam na dół i od razu weszłam do kuchni. Czekał tam na mnie pełen talerz kanapek oraz liścik. Podniosłam kartkę do góry i ugryzłam kanapkę. 'Marissa poszłam do sklepu, wrócę za pół godziny - Jeny'. Usiadłam przy stole i zjadłam śniadanie do końca. Odłożyłam brudny talerz do zmywarki i dopijając kakao myślałam co mogłabym dziś robić. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie: 13:05. Postanowiłam pojeździć konno. 

Wyszłam z domu i przechodząc przez ogród doszłam do stajni. Dałam każdemu koniowi po dużej marchewce i wyciągnęłam siodło. Założyłam je na grzbiet Sashy i zapięłam. Wsiadłam na klacz i ruszyłam w stronę lasu. 

Do domu wróciłam jakieś dwie godziny później. Odprowadziłam Sashę do stajni i wróciłam do domu. Była 15.

- Jak było na spacerze? - zapytała od progu Jeny.
- Skąd wiesz że byłam na spacerze? - spytałam podejrzliwie. 
- Szukałam cię i gdy weszłam do stajni i zobaczyłam że jednego konia nie ma od razu się domyśliłam - wyjaśniła kobieta.
- Aha... Przemyślałam sobie parę spraw i pooddychałam świeżym powietrzem.
Poszłam do kuchni i wyjęłam z lodówki butelkę wody. Upiłam łyk i wróciłam do salonu gdzie Jeny czytała książkę.
- Co czytasz? - zapytałam siadając obok niej.
- 'Buszujący w zbożu'.
- Aha... - powiedziałam i rozejrzałam się po pokoju głośno wzdychając.
- Co jest?
- Nudzę się. Co mam robić?
- Nie wiem. Wyjdź na miasto.
- Nie mam z kim.
- To idź znaleźć przyjaciół.
- Myślisz że to tak łatwo znaleźć przyjaciół?
- No aż tak ciężko to nie jest. Dasz radę. Nie takie rzeczy robiłaś.
- A co mam powiedzieć: 'Cześć jestem Marissa, będziesz moją przyjaciółką?'.
- A dlaczego nie?
- Bo to brzmi depresyjnie. 
- Nie masz czasem depresji?  - zapytała Jeny zsuwając z nosa okulary do czytania.
- Nie... No coś ty. Nie... - próbowałam się wymigać. - Czy ja wyglądam jak bym miała depresję?
- Nie chodzi mi o tak zwanego 'doła' ale o to że się odcinasz od świata. Nie wychodzisz, całymi dniami siedzisz w domu i nic nie robisz. Pora się otrząsnąć i zacząć żyć!
- Staram się ale to nie jest takie proste - spojrzałam w bok.
- Przestań mówić że to nie jest łatwe tylko zacznij działać!
Zamilkłam na chwilę. Może Jeny ma rację. Może powinnam zacząć 'żyć'? Sama nie wiem.
- No dobra - przyznałam z niechęcią. - Pójdę na zakupy czy coś...
- No i to się nazywa silna wola. Zadzwonić po limuzynę?
- Nie, przejdę się. Dobrze mi to zrobi ale dzięki - powiedziałam i wstałam z fotela. 
Ruszyłam do góry w celu przebrania się w jakiś sensowny i odpowiedni strój. Weszłam do garderoby a za mną podążała Fiona. 
- Co wybrać, co wybrać? - mówiłam sama do siebie przeglądając ciuchy wiszące w szafach. Postanowiłam wybrać klasyczne granatowe jeansy, białą bokserkę a na to kwiatową przewiewną bluzkę do tego botki bez palców i małą czerwoną kopertówkę z wielką kokardą. Włosy zostawiłam tak jak były a na rękę założyłam sobie parę bransoletek. 
Wzięłam kotkę na ręce i zeszłam na dół. Położyłam ją przy misce z jedzeniem. Rzuciłam w przestrzeń krótkie: 'wychodzę' i wyszłam z domu. Stanęłam na schodach i spojrzałam na ruchliwą ulicę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i niewiele myśląc ruszyłam w stronę centrum. Droga nie dłużyła mi się nadto ponieważ od wielu dni nigdzie nie wychodziłam. Podziwiając po prostu normalne życie nowojorczyków doszłam do centrum handlowego. Weszłam przed duże drzwi i od razu skierowałam się do mojego ulubionego sklepu Zara. Przeglądałam wieszaki i co chwilę zabierając z nich po jakiejś rzeczy. Uzbierała się z tego całkiem spora kupa ciuchów. Ruszyłam z całą tą stertą do przymierzalni i położyłam ją fotelu który stał w niej. Zaczęłam wszystko po kolei przymierzać i przeglądać się w lustrze. W końcu wyszłam z niej odrzucając połowe wybranych rzeczy i z drugą połową idąc do kasy.
- Dzień dobry - przywitałam ekspedientkę kładąc ubrania na ladzie.
- Oo dzień dobry Marisso, długo cię tu nie było - uśmiechnęła się kobieta.
- A tak, ostatnio nie miałam ochoty na zakupy - wzruszyłam ramionami.
- Rozumiem, no tak, przygotowania do urodzin. Wszystkiego najlepszego.
- Dziękuje.
- A tutaj cała załoga ma dla pani czyli naszej najlepszej klientki prezent - rzekła pani Elizabeth i podała mi małą paczuszkę. - To sukienka z nowej kolekcji - szepnęła. - W sam raz na jutrzejszy dzień.
- Dziękuje, na pewno się przyda - uśmiechnęłam się przyjaźnie do sprzedawczyni.
Zapłaciłam za moje zakupy i wyszłam ze sklepu. Odwiedziłam jeszcze jakieś dziesięć sklepów i zmęczona postanowiłam odpocząć w Starbucksie. Zajęłam wolne miejsce i położyłam moje zakupy pod stołem. Zamówiłam moją ulubioną kawę - waniliowe Frappuccino i kawałek sernika. Chwilę potem dostałam mój napój a także ciasto. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz: 17:20. I ani jednego nieodebranego połączenia ani od mamy ani od taty. Nie dali znać czy będą na moich urodzinach czy nie za co miałam do nich wielki żal. Westchnęłam głęboko i schowałam telefon do torebki.
Dokończyłam ciasto przeglądając Twittera i wzięłam kawę w rękę. 'Czas wracać' - powiedziałam do siebie. Zabrałam zakupy i już wstałam gdy nagle ktoś na mnie wpadł a wszystkie torby i moja kawa wyleciały mi z rąk. Cała moja bluzka zmieniła kolor na jasny brąz. Spojrzałam zła na sprawcę całego wypadku a on zastygł w bezruchu.
- Przepraszam, to był wypadek - rzekł owy chłopak i pomógł mi wstać.
- Nic się nie stało...
- Nic ci nie jest? - zapytał podnosząc moje zakupy.
- Mi nie, ale mojej bluzce owszem.
- Chyba da się wyprać - chłopak przekrzywił głowę spoglądając na moją bluzkę.
- No nie wiem, będziesz mi musiał to jakoś wynagrodzić - zaśmiałam się.
- Jak? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie wiem, wymyśl coś - rzekłam i zabrałam mu torby.
- Nie, to ty coś wymyśl.
Zamyśliłam się.
- Kup mi kawę którą mi wylałeś.
- Okej, to zaczekaj chwilę - powiedział mój rozmówca i puścił mi oczko.
Usiadłam ponownie do stolika i przyjrzałam się chłopakowi. Był ubrany w fioletową koszulkę z nadrukiem, szare powycierane jeansy, czarne Conversy i szarą czapkę założoną na tył głowy. Na czoło opadała mu ciemna grzywka zaczesana na bok i jeszcze ten nieziemski uśmiech. Nogi się pode mną uginały.
- Proszę, twoja kawa - powiedział chłopak i podał mi kawę.
Otrząsnęłam się i zabrałam od niego kubek z parującym napojem.
- Dziękuje.
Wzięłam moje torby ale mój nowy kolega od razu mi je zabrał.
- Dzięki - rzekłam ponownie.
- Nie ma za co. Chociaż tak mogę cię przeprosić.
- Już mnie przeprosiłeś - zauważyłam. - No i kupiłeś mi kawę.
Ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
- Więc jak się nazywasz piękna nieznajoma? - zagadnął.
- Marissa a ty?
- Christopher, ale mów mi po Chris.
- A więc Chris mieszkasz tu?
- Tak od urodzenia a ty?
- Eemm... Urodziłam się w Los Angeles ale w wieku trzech lat przeprowadziłam się do Nowego Jorku.
- Nigdy cię tu nie widziałam.
- Nie chodzę do szkoły, więc nie mogłeś mnie widzieć - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- A no tak, przecież zauważył bym tak piękną dziewczynę.
Czułam jak się rumienię.
- Nie jestem piękna.
- Jesteś.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak i nie kłóć się ze mną i tak nie wygrasz.
Zmrużyłam oczy ale nic nie odpowiedziałam. Zanim zdążyłam się zorientować znaleźliśmy się przy moim domu.
- Tu mieszkam - powiedziałam zatrzymując się.
- Niezła chata - rzekł Chris i gwizdnął.
- Heh, dzięki. No i dzięki też za pomoc z tymi zakupami.
- Nie ma za co - wzięłam od kolegi torby i machając mu na pożegnanie ruszyłam w stronę domu.
- Do zobaczenia Marisso! - krzyknął za mną chłopak.
- Na razie Christopher! - odmachałam.
Weszłam do domu i zostawiłam torby przy schodach.


~*~
Rozdział numer dwa. Jak Wam się podoba? ^^ Czekam na Wasze opinie z niecierpliwością :* Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach podajcie swoje Twittery lub GG co tam chcecie :) Pozdrawiam: Agata - @horalek4ever :D
Przypominam o tym żebyście dodawali się do obserwatorów, to dla mnie bardzo ważne :)

5 komentarzy:

  1. kim będzie Christopher ? będzie jakiś ważny w opowiadaniu ? :)
    czekam na next :>
    Kina ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Kim jest ten Chris? Chcę go poznać bliżej! Z opisu wydaje się być miłym czekam na więcej :)
    Życzę weny,
    @MajaMichalska xx

    OdpowiedzUsuń
  3. szczerze to myślałam że pozna Eleanor.... potem pojawił sie chłopak... na początku moja myśl to: Harry, potem ty piszesz opis chłopaka myślę : Louis... a tu się okazuje że to Chris!!! ciekawe kim będzie dla Marissy... zobaczę... :) czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. możesz mnie powiadamiać o nowych rozdziałach?
    gg:22244813 lub tt:@drimsik

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początku to myślałam, że to Harry, hehe ;)

    OdpowiedzUsuń