Liczba wyświetleń

piątek, 21 września 2012

Rozdział 3 - 'Jestem z ciebie dumna'

Weszłam do salonu gdzie od razu wpadłam na Jeny.
- Jak było na zakupach? - zapytała wkładając kwiaty do wazonu. 
Westchnęłam zadowolona i odpowiedziałam:
- Cudownie...
- Poznałaś kogoś?
- Tak.
- Kogo?
- Takiego chłopaka - rzekłam zawstydzona.
- Jak się nazywa?
- Christopher.
- Doszło do czegoś więcej? - zapytała podejrzliwie kobieta.
- Nie no coś ty. Wpadł na mnie i wylał moją kawę. Zaczął przepraszać ale ja wcale nie byłam na niego zła no i się zapytał jak ma mi to wynagrodzić. Odpowiedziałam żeby kupił mi tą kawę. No i kupił i chyba tak sam z siebie odprowadził mnie do domu.
- Prawdziwa historia miłosna. A teraz idź się przebierz i chodź na kolację - pogoniła mnie opiekunka.
- Dobra, dobra.
Weszłam na górę i zdjęłam brudną bluzkę. Ubrałam to co miałam przed wyjściem i zeszłam na dół. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść przygotowaną przez Jeny jajecznicę.

Po kolacji Jeny powiedziała mi coś bardzo ważnego.

- Dzisiaj przyszła pani Park - zaczęła kobieta.
Serce zabiło mi mocniej. Moja nauczycielka miała mi dziś przynieść wyniki matury którą pisałam wcześniej niż reszta.
- Zdałam? - zapytała powoli.
- Tak i to z świetnym wynikiem - uśmiechnęła się Jeny i podała mi plik kartek.
Przejrzałam pośpiesznie strony i uśmiechnęłam się do siebie gdy zobaczyłam wypisane na czerwono: 92/100%.
- Aaaaaaaaaaaaaa!!! - krzyknęłam skacząc w kółko.
Po policzkach spływały mi łzy szczęścia. Przytuliłam Jeny nadal nie mogąc przestać się cieszyć.
- Jestem z ciebie dumna - powiedziała opiekunka klepiąc mnie po plecach.
- Ja też - odpowiedziałam wpatrując się w napis.

Resztę wieczoru spędziłam rozpakowując zakupy, oglądając telewizję, siedząc na Twitterze oraz rozmyślając. Około północy poszłam spać. Ten dzień zaliczam zdecydowanie do udanych. Może moje życie w końcu schodzi na właściwy tor? Zobaczymy.


- Happy Birthday to You, Happy Birthday to You, Happy Birthday dear Marissa, Happy Birthday to You! - usłyszałam anielski głos Jeny.

Otworzyłam lekko oczy i uśmiechnęłam się do niani. 
- Wszystkiego Najlepszego - powiedziała kobieta i pocałowała mnie w czoło. 
- Dziękuje - odpowiedziałam i dostałam talerz z urodzinowym śniadaniem. 
- Zjedz i się ubierz. Na dole czeka na ciebie niespodzianka.
Jeny wyszła z pokoju a ja nie mogłam doczekać się niespodzianki. Pośpiesznie zjadłam śniadanie i wyskoczyłam z łóżka. Włączyłam wieżę i zapuściłam 'Wish You Were Here' - Cody'iego Simpson'a. Śpiewając pod nosem poszłam do garderoby w celu wybrania stroju na dzisiejszy, jakże wyjątkowy dla mnie dzień. Postanowiłam wybrać miętowe rurki, takiego samego koloru baletki i białą koszulę z kołnierzem i wstążką. Umalowałam się delikatnie i cała rozpromieniona zeszłam na dół gdzie po prostu mnie zamurowało. Przy stole w kuchni siedziało małżeństwo. Moi rodzice... Nagle całe szczęście ze mnie upłynęło a serce przyśpieszyło. Para odwróciła się w moją stronę a ja miałam wielką ochotę uciec stamtąd. Rodzice wstali z krzeseł,  podeszli do mnie i... przytulili mnie. Co było dla mnie dziwne i nieznane. 
- Przepraszamy córeczko - powiedziała mama.
'Córeczko?' obce słowo dla mnie.
- Chcieliśmy być wcześniej ale praca nie pozwoliła - wyjaśnił tata.
Nie mogłam nic powiedzieć. Jakbym nagle straciła mowę. 
- Kochanie wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona mama.
- Tak... - powiedziałam powoli.
- To wspaniale. Urządzimy ci cudowną imprezę. Będziesz się świetnie bawić... - mama zaczęła swój monolog a ja błagalnie spojrzałam na Jeny która przyglądała się całej sytuacji z kuchni.
Nie miałam ochoty na świętowanie tego dnia. Nie teraz, nie dziś, nie tak. Chciałam spędzić ją w najbliższym gronie, bez nieproszonych gości, bez wielkiej imprezy.
- Elizabeth, nie męcz Marissy, może ona chcę tylko zwyczajnie uczcić te urodziny? Bez fontanny z czekoladą? - zainterweniował tata.
- Chwila, chwila, chwila fontanna czekolady?! - przerwałam. - Jestem jak najbardziej na tak!
Po moim ostatnim zdaniu wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. 

Zbliżała się 13 a ja niestety zgodziłam się na wyprawienie tej 'wielkiej imprezy'. Mama była wniebowzięta jak jej powiedziałam że może wszystko przygotować. Kazała mi jednak wyjść z domu i nie wracać aż do 20. Przystałam na jej propozycję i opuściłam dom. Nie miałam zielonego pojęcia co miałabym robić przez te 7 godzin. Ruszyłam w stronę centrum zastanawiając się nad jakiś sensownym planem. Przechodziłam akurat obok jakiejś szkoły w której chyba akurat była przerwa. Uczniowie siedzieli na dworze rozmawiając. Z daleka zobaczyłam Chris'a. Zamachałam do niego a on uśmiechnął się i podbiegł do mnie.

- Hej piękna - przywitał się chłopak.
- No cześć - odpowiedziałam.
- Co tu robisz? - zapytał.
- Em... Mam dziś urodziny no i mama postanowiła wyprawić mi przyjęcie w wyniku czego kazała mi opuścić dom.
- Masz dziś urodziny? To wszystkiego najlepszego - rzekł Chris i pocałował mnie w policzek. - Przepraszam że nie mam prezentu.
- Nic się nie stało. Skąd mogłeś wiedzieć?
- Jakoś ci to wynagrodzę, zobaczysz - obiecał Christopher. 
- Dlaczego masz dziś lekcje? - zapytałam.
- Odrabiamy jeden dzień, niestety - westchnął mój rozmówca.
- Ahaa...
- Ale za godzinę skończę. Zaczekasz na mnie?
- Okej - przytaknęłam.
W tym momencie zadzwonił dzwonek szkolny.
- Muszę wracać na lekcje - powiedział wyraźnie zasmucony chłopak. - Ale widzimy się za 45 minut.
- Będę czekać - rzekłam i pożegnałam się z przyjacielem. 
Chłopak odbiegł w kierunku szkoły a ja kontynuowałam moją wyprawę. Postanowiłam iść do MilkShakeCity. Po krótkiej drodze doszłam do centrum handlowego. Weszłam do środka i od razu skierowałam się do baru. Zamówiłam mój ulubiony smak i usiadłam do jednego ze stolików. Powoli pijąc napój przeglądałam czasopismo które zabrałam ze sobą. Przeczytałam je od deski do deski i wypiłam skahe'a. Opadłam na krzesło i spojrzałam na wyświetlacz telefonu: 14:40. Chris powinien skończyć już lekcje. Jak na zawołanie obok mnie zjawił się chłopak.
- Wreszcie cię znalazłem - rzekł łapiąc oddech.
- Aż tak ciężko było? - zapytałam rozbawiona.
- Nie powiedziałaś mi gdzie idziesz... - zauważył.
- No w sumie racja - przytaknęłam. - Co robimy?
- A na co masz ochotę? Dziś w końcu twoje urodziny. 
Chwilę myślałam aż powiedziałam:
- Chodźmy do kina! - krzyknęłam i pociągnęłam chłopaka za rękę w stronę wyznaczonego celu.
Kupiliśmy bilety i weszliśmy do sali. Nie było dużo ludzi więc mogliśmy wybrać jakie chcieliśmy miejsca. Zdecydowaliśmy się na te w ostatnim rzędzie. Chris kupił nam po popcornie i coli który oczywiście zjadłam jeszcze w czasie reklam. 

Dwie godziny później wyszliśmy z ciemnej sali kinowej kłócąc się.

- Mówię ci to jest świetny film! - upierałam się przy swoim.
- Widziałem lepsze.
- Wcale nie! Nie kłóć się ze mną w moje urodziny - powiedziałam i strzeliłam focha zakładając ręce na klatkę piersiową. 
- Oj no nie obrażaj się na mnie - rzekł chłopak i zrobił minę smutnego szczeniaczka.
- No dobra, ale żeby to było ostatni raz - pogroziłam mu palcem.
- Okej, okej - powiedział i podniósł ręce w geście poddania. - Co robimy teraz?
- Jest 16:05, muszę być poza domem jeszcze trzy godziny... - urwałam w połowie zdania ponieważ zobaczyłam pewien plakat który mnie zainteresował.
Podeszłam bliżej i wczytałam się w jego tekst. Głosił on że od wczoraj do jutra w mieście jest wesołe miasteczko. Odwróciłam się do Chris'a i powiedziałam:
- Idziemy do wesołego miasteczka.
- To taki cyrk na kółkach, nie?
- Przestań! - uniosłam głos i walnęłam go w ramię.
- Ała! To bolało!
- Bo miało! Idziemy do tego 'cyrku na kółkach' i koniec.
- Dobra, dobra.
- Wiedziałam że się zgodzisz.
- A miałem jakieś wyjście? - zamruczał pod nosem chłopak ale ja puściłam tą uwagę mimo uszu.
Wyszliśmy z centrum handlowego i ruszyliśmy do miejsca w którym znajduje się wesołe miasteczko.


~*~
Trójeczka :D Co o niej sądzicie? Piszcie szczerze w komentarzach, dodawajcie się także do obserwatorów i wyczekujcie kolejnego rozdziału ;) Wiele z Was pytało się czy Chris będzie kimś ważniejszym w życiu Marissy... Szczerze powiedziawszy nie wiem, zobaczę jak się sprawy potoczą ;D Do następnego :* Pozdrawiam: @horalek4ever - Agata :3

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 2 - 'Przepraszam, to był wypadek'

Rozdział z dedykacją dla kochanej Majuli i wspaniałej Julii :D One wiedzą :*

Całą noc nie spałam. Przewracając się z boku na bok próbowałam chociaż na chwilę udać się do krainy Morfeusza, na marne. Jakoś nikt nie chciał mnie tam wpuścić. Nie miałam pojęcia dlaczego nie mogłam zasnąć. Być może całe emocje z wczorajszego dnia kumulowały się we mnie by w nocy móc się ujawnić? Nie wiem. Miałam czas na rozmyślania. Myślałam nade mną, nad rodzicami i w szczególności nad moi życiem.  Zastanawiałam się czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Dlaczego nie mogę mieć normalnych i kochających rodziców i zwyczajnego życia? Po prostu czasami nie wszystko idzie po naszej myśli i to co się dzieje nie zawsze nam się podoba. A my musimy zacisnąć zęby i iść dalej mimo że jest to trudne. W moim przypadku było to bardzo trudne. Ale jak powiedział Gandhi - 'Bądźcie zmianą, którą chcecie ujrzeć w świecie'. I ja właśnie chciałam być taką zmianą. Chciałam zacząć od początku, z pustym kontem i głową pełną marzeń. Klasnęłam w ręce i wstałam. Skocznym krokiem wparowałam do garderoby i przejrzałam szafę. Wybrałam obszerny sweter o różnych kolorach brązu, zwykłe czarne leginsy i wysadzane ćwiekami czarne Tomsy. Ubrałam się, pomalowałam usta beżowym błyszczykiem a moje lekkie fale trochę mocniej zakręciłam. Zeszłam na dół i od razu weszłam do kuchni. Czekał tam na mnie pełen talerz kanapek oraz liścik. Podniosłam kartkę do góry i ugryzłam kanapkę. 'Marissa poszłam do sklepu, wrócę za pół godziny - Jeny'. Usiadłam przy stole i zjadłam śniadanie do końca. Odłożyłam brudny talerz do zmywarki i dopijając kakao myślałam co mogłabym dziś robić. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie: 13:05. Postanowiłam pojeździć konno. 

Wyszłam z domu i przechodząc przez ogród doszłam do stajni. Dałam każdemu koniowi po dużej marchewce i wyciągnęłam siodło. Założyłam je na grzbiet Sashy i zapięłam. Wsiadłam na klacz i ruszyłam w stronę lasu. 

Do domu wróciłam jakieś dwie godziny później. Odprowadziłam Sashę do stajni i wróciłam do domu. Była 15.

- Jak było na spacerze? - zapytała od progu Jeny.
- Skąd wiesz że byłam na spacerze? - spytałam podejrzliwie. 
- Szukałam cię i gdy weszłam do stajni i zobaczyłam że jednego konia nie ma od razu się domyśliłam - wyjaśniła kobieta.
- Aha... Przemyślałam sobie parę spraw i pooddychałam świeżym powietrzem.
Poszłam do kuchni i wyjęłam z lodówki butelkę wody. Upiłam łyk i wróciłam do salonu gdzie Jeny czytała książkę.
- Co czytasz? - zapytałam siadając obok niej.
- 'Buszujący w zbożu'.
- Aha... - powiedziałam i rozejrzałam się po pokoju głośno wzdychając.
- Co jest?
- Nudzę się. Co mam robić?
- Nie wiem. Wyjdź na miasto.
- Nie mam z kim.
- To idź znaleźć przyjaciół.
- Myślisz że to tak łatwo znaleźć przyjaciół?
- No aż tak ciężko to nie jest. Dasz radę. Nie takie rzeczy robiłaś.
- A co mam powiedzieć: 'Cześć jestem Marissa, będziesz moją przyjaciółką?'.
- A dlaczego nie?
- Bo to brzmi depresyjnie. 
- Nie masz czasem depresji?  - zapytała Jeny zsuwając z nosa okulary do czytania.
- Nie... No coś ty. Nie... - próbowałam się wymigać. - Czy ja wyglądam jak bym miała depresję?
- Nie chodzi mi o tak zwanego 'doła' ale o to że się odcinasz od świata. Nie wychodzisz, całymi dniami siedzisz w domu i nic nie robisz. Pora się otrząsnąć i zacząć żyć!
- Staram się ale to nie jest takie proste - spojrzałam w bok.
- Przestań mówić że to nie jest łatwe tylko zacznij działać!
Zamilkłam na chwilę. Może Jeny ma rację. Może powinnam zacząć 'żyć'? Sama nie wiem.
- No dobra - przyznałam z niechęcią. - Pójdę na zakupy czy coś...
- No i to się nazywa silna wola. Zadzwonić po limuzynę?
- Nie, przejdę się. Dobrze mi to zrobi ale dzięki - powiedziałam i wstałam z fotela. 
Ruszyłam do góry w celu przebrania się w jakiś sensowny i odpowiedni strój. Weszłam do garderoby a za mną podążała Fiona. 
- Co wybrać, co wybrać? - mówiłam sama do siebie przeglądając ciuchy wiszące w szafach. Postanowiłam wybrać klasyczne granatowe jeansy, białą bokserkę a na to kwiatową przewiewną bluzkę do tego botki bez palców i małą czerwoną kopertówkę z wielką kokardą. Włosy zostawiłam tak jak były a na rękę założyłam sobie parę bransoletek. 
Wzięłam kotkę na ręce i zeszłam na dół. Położyłam ją przy misce z jedzeniem. Rzuciłam w przestrzeń krótkie: 'wychodzę' i wyszłam z domu. Stanęłam na schodach i spojrzałam na ruchliwą ulicę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i niewiele myśląc ruszyłam w stronę centrum. Droga nie dłużyła mi się nadto ponieważ od wielu dni nigdzie nie wychodziłam. Podziwiając po prostu normalne życie nowojorczyków doszłam do centrum handlowego. Weszłam przed duże drzwi i od razu skierowałam się do mojego ulubionego sklepu Zara. Przeglądałam wieszaki i co chwilę zabierając z nich po jakiejś rzeczy. Uzbierała się z tego całkiem spora kupa ciuchów. Ruszyłam z całą tą stertą do przymierzalni i położyłam ją fotelu który stał w niej. Zaczęłam wszystko po kolei przymierzać i przeglądać się w lustrze. W końcu wyszłam z niej odrzucając połowe wybranych rzeczy i z drugą połową idąc do kasy.
- Dzień dobry - przywitałam ekspedientkę kładąc ubrania na ladzie.
- Oo dzień dobry Marisso, długo cię tu nie było - uśmiechnęła się kobieta.
- A tak, ostatnio nie miałam ochoty na zakupy - wzruszyłam ramionami.
- Rozumiem, no tak, przygotowania do urodzin. Wszystkiego najlepszego.
- Dziękuje.
- A tutaj cała załoga ma dla pani czyli naszej najlepszej klientki prezent - rzekła pani Elizabeth i podała mi małą paczuszkę. - To sukienka z nowej kolekcji - szepnęła. - W sam raz na jutrzejszy dzień.
- Dziękuje, na pewno się przyda - uśmiechnęłam się przyjaźnie do sprzedawczyni.
Zapłaciłam za moje zakupy i wyszłam ze sklepu. Odwiedziłam jeszcze jakieś dziesięć sklepów i zmęczona postanowiłam odpocząć w Starbucksie. Zajęłam wolne miejsce i położyłam moje zakupy pod stołem. Zamówiłam moją ulubioną kawę - waniliowe Frappuccino i kawałek sernika. Chwilę potem dostałam mój napój a także ciasto. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz: 17:20. I ani jednego nieodebranego połączenia ani od mamy ani od taty. Nie dali znać czy będą na moich urodzinach czy nie za co miałam do nich wielki żal. Westchnęłam głęboko i schowałam telefon do torebki.
Dokończyłam ciasto przeglądając Twittera i wzięłam kawę w rękę. 'Czas wracać' - powiedziałam do siebie. Zabrałam zakupy i już wstałam gdy nagle ktoś na mnie wpadł a wszystkie torby i moja kawa wyleciały mi z rąk. Cała moja bluzka zmieniła kolor na jasny brąz. Spojrzałam zła na sprawcę całego wypadku a on zastygł w bezruchu.
- Przepraszam, to był wypadek - rzekł owy chłopak i pomógł mi wstać.
- Nic się nie stało...
- Nic ci nie jest? - zapytał podnosząc moje zakupy.
- Mi nie, ale mojej bluzce owszem.
- Chyba da się wyprać - chłopak przekrzywił głowę spoglądając na moją bluzkę.
- No nie wiem, będziesz mi musiał to jakoś wynagrodzić - zaśmiałam się.
- Jak? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie wiem, wymyśl coś - rzekłam i zabrałam mu torby.
- Nie, to ty coś wymyśl.
Zamyśliłam się.
- Kup mi kawę którą mi wylałeś.
- Okej, to zaczekaj chwilę - powiedział mój rozmówca i puścił mi oczko.
Usiadłam ponownie do stolika i przyjrzałam się chłopakowi. Był ubrany w fioletową koszulkę z nadrukiem, szare powycierane jeansy, czarne Conversy i szarą czapkę założoną na tył głowy. Na czoło opadała mu ciemna grzywka zaczesana na bok i jeszcze ten nieziemski uśmiech. Nogi się pode mną uginały.
- Proszę, twoja kawa - powiedział chłopak i podał mi kawę.
Otrząsnęłam się i zabrałam od niego kubek z parującym napojem.
- Dziękuje.
Wzięłam moje torby ale mój nowy kolega od razu mi je zabrał.
- Dzięki - rzekłam ponownie.
- Nie ma za co. Chociaż tak mogę cię przeprosić.
- Już mnie przeprosiłeś - zauważyłam. - No i kupiłeś mi kawę.
Ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
- Więc jak się nazywasz piękna nieznajoma? - zagadnął.
- Marissa a ty?
- Christopher, ale mów mi po Chris.
- A więc Chris mieszkasz tu?
- Tak od urodzenia a ty?
- Eemm... Urodziłam się w Los Angeles ale w wieku trzech lat przeprowadziłam się do Nowego Jorku.
- Nigdy cię tu nie widziałam.
- Nie chodzę do szkoły, więc nie mogłeś mnie widzieć - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- A no tak, przecież zauważył bym tak piękną dziewczynę.
Czułam jak się rumienię.
- Nie jestem piękna.
- Jesteś.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak i nie kłóć się ze mną i tak nie wygrasz.
Zmrużyłam oczy ale nic nie odpowiedziałam. Zanim zdążyłam się zorientować znaleźliśmy się przy moim domu.
- Tu mieszkam - powiedziałam zatrzymując się.
- Niezła chata - rzekł Chris i gwizdnął.
- Heh, dzięki. No i dzięki też za pomoc z tymi zakupami.
- Nie ma za co - wzięłam od kolegi torby i machając mu na pożegnanie ruszyłam w stronę domu.
- Do zobaczenia Marisso! - krzyknął za mną chłopak.
- Na razie Christopher! - odmachałam.
Weszłam do domu i zostawiłam torby przy schodach.


~*~
Rozdział numer dwa. Jak Wam się podoba? ^^ Czekam na Wasze opinie z niecierpliwością :* Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach podajcie swoje Twittery lub GG co tam chcecie :) Pozdrawiam: Agata - @horalek4ever :D
Przypominam o tym żebyście dodawali się do obserwatorów, to dla mnie bardzo ważne :)

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział 1 - 'To jest życie ono nigdy nie będzie proste i przyjemne'

Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się mrucząc przy tym zupełnie jak kotek. Wyjęłam spod poduszki telefon i spojrzałam na jego wyświetlacz: 11:06. Usiadłam na krawędzi łóżka i wsunęłam nogi w kapcie. Zeszłam na dół i weszłam do kuchni w której spotkałam Jeny.
- Witaj Marisso, co chciałabyś dostać na śniadanie? - zapytała uśmiechnięta.
- Zdam się na ciebie - powiedziałam i puściłam jej oczko.
Nalałam sobie soku do szklanki i usiadłam przy wysepce kuchennej. Przekręciłam głowę i spojrzałam na kalendarz wiszący koło drzwi. Dziś czwartek. Dwa dni do moich urodzin. Westchnęłam głęboko i upiłam łyk soku. Po chwili Jeny położyła przede mną talerz na którym dwa jajka i pare kawałków bekony układały się w uśmiechniętą minkę. Posłałam jej najprzyjaźniejszy uśmiech na jaki było mnie stać i zabrałam się za jedzenie śniadania.
- Jakieś plany na dziś? - zapytała moja opiekunka.
- Raczej nie - wzruszyłam ramionami. - Wiesz może kiedy rodzice wrócą?
Uśmiech zniknął z jej twarzy i nie musiała nic więcej mówić. Wiedziałam że nie wrócą w najbliższym czasie a na pewno nie zdążą na moje urodziny. Nie przejęłam się tym za bardzo bo nie był to pierwszy raz kiedy praca jest ważniejsza ode mnie. Dokończyłam posiłek i podziękowałam za niego. Wróciłam do mojego pokoju a następnie weszłam do garderoby. Moja stylista przygotował na dzisiejszy dzień dla mnie klasyczne fioletowe rurki, obszerną bluzkę z motywem kota, torebkę od Valentina a także kremowe baletki. Cieszę się że Christina (stylistka) ma podobny gust do mnie. Zawsze wie co w trawie piszczy i umie połączyć to z ciekawymi wzorami, kolorami a także dopasować to do mojego stylu. Zabrałam przygotowany zestaw do łazienki gdzie doprowadziłam się do porządku. Gotowa opuściłam dom podążając do ogrodu.
Usadowiłam się na jednym z leżaków i otworzyłam laptopa którego przed chwilą zabrałam z mojego pokoju. Zalogowałam się na Twittera gdzie aż huczało od plotek na temat niejakiego zespołu One Direction. Lubiłam chłopaków, grali spoko muzę która wpadała w ucho ale niektóre ich fanki naprawdę miały nierówno pod sufitem. Gdy tak czytałam plotki w których pisało jakie to numery dziewczyny wyprawiały. Że wchodziły do hotelów zamieszkiwanych aktualnie przez chłopaków, że ignorowały ochronę próbując dostać się do ich najbliższego otoczenia. Dla mnie było to nienormalne. Przecież Zayn, Harry, Niall, Liam i Louis to też ludzie. Potrzebują swobody i wolności a nie ciągłego monitoringu.
Weszłam w pierwszą lepszą fanowską stronę poświęconą im i z każdym wyrazem napisanym tam śmiać mi się chciało coraz bardziej. 'Niall i Louis właśnie wyszli do sklepu' , 'Kupują żelki' , 'Zapłacili i wracają do studia'. Skąd oni to wszystko wiedzą? Pracują w CIA lub w FBI?!
Dobra nieważne. Nie moja sprawa. Wyłączyłam jedną z kart i zajrzałam w interreakcje. Mnóstwo próśb o follow back i takie tam. Follownęłam parę ludzi i przeszłam na stronę główną. Głównym tematem było 'zerwanie Louis'a i Eleanor'. Które jak się dowiedziałam było jednym wielkim kłamstwem. Nie miałam pojęcia dlaczego ludzie tak jej nienawidzą. W ogóle jak można oceniać człowieka którego się nie zna? Nie wiem, jest to dla mnie co najmniej dziwne.
Wyrzuciłam te myśli z mojej głowy i zamknęłam laptopa. Sięgnęłam po telefon i spojrzałam na wyświetlacz: 15:18. Ale ten czas pędzi.
- Jeny mogłabyś przygotować mi koktajl truskawkowy? - krzyknęłam w głąb domu.
- Oczywiście.
Odłożyłam laptopa na stolik obok i wstałam z leżaka. Usiadłam na huśtawce i podciągnęłam nogi pod brodę. Ponownie sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do mamy. Jeden sygnał, dwa sygnały, trzy no i poczta. Jak zwykle.
- Cześć mamo chciałam zapytać się czy zdążycie na moje urodziny, Jeny mówiła że nie ale może dalibyście radę, co? Naprawdę mi na tym zależy i chciałabym żebyście byli na moich osiemnastych urodzinach - odczekałam chwilę myśląc co by więcej powiedzieć ale gdy poczułam że moje oczy robią się wilgotne rozłączyłam się i wybuchłam płaczem.
Tak bardzo chciałam żeby tu byli. Tęskniłam za nimi. Nie wiem kiedy któreś z nich kiedykolwiek powiedziało że mnie kocha. Nigdy tego nie usłyszałam. Zazdroszcze innym nastolatkom że mają kochających rodziców którzy wskoczyli by za nimi w ogień, że mają na kim polegać i na kogo liczyć. Ja mogłam o tym jedynie marzyć.
Poczułam że ktoś obejmuje mnie ramieniem. Wiedziałam że to Jeny. Wtuliłam się w jej ramie nadal gorzko płacząc. Pogłaskała mnie po plecach próbując mnie uspokoić.
- Cssiii, Marissa oni na pewno chcą tu teraz być ale los nie zawsze sprzyja choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo tego chcieli. Twoi rodzice bardzo cię kochają...
- Nie! - wstałam gwałtownie. - Oni mnie nie kochają. Jakby kochali byliby tu teraz ze mną! - krzyknęłam i wbiegłam do domu.
Weszłam do mojego pokoju trzaskając drzwiami. Rzuciłam się na łóżko by po raz kolejny dać upust emocjom. Na łóżko wskoczyła moja ukochana kotka - Fiona. Usiadłam biorąc kota na ręce. Wpatrując się w ściane na przeciwko głaskałam ją po grzbiecie. Wiedziałam że źle postąpiłam krzycząc na Jeny. Ona nie jest tu niczemu winna. Tylko ja. Może gdybym starała się jakoś bardziej zatrzymać ich w domu nie czułabym się w tym momencie taka samotna. Siedziałabym być może teraz w salonie oglądając razem z rodzicami komedie lub jeżdżąć razem z mamą konno. Nie wiem. Mogę tylko się domyślać lub marzyć.
Sięgnęłam pod łóżko i wyjęłam spod niego stary album. Przejechałam dłonią po wygredarowanym napisie: We will always love you (Zawsze będziemy cię kochać). Nie dotrzymali słowa. Otworzyłam album a na pierwszej stronie zobaczyłam zdjęcie przedstawiające moją mamę, mojego tatę i mnie zaraz po urodzeniu. Byli tacy szczęśliwi. Patrzyli się na siebie z miłością i czułością. Nie tak jak dziś. Czasami mam wrażenie że są ze sobą tylko ze względu na mnie. Ale to nie prawda bo przecież ja ich nie obchodzę, prawda?
Przewróciłam kartkę oglądając zdjęcia. Pierwsza kąpiel, pierwsze kroki, pierwsze urodziny... Niestety nie dojechałam nawet do połowy bo zdjęcie w albumie skończyły się na trzech latach. Czyli zaraz gdy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Żałowałam że nie mam więcej zdjęć z mojego dzieciństwa. Nie wiem jakim byłam dzieckiem. Moje wspomnienia to tylko urywki. Fragmenty niektórych momentów w życiu. Zazwyczaj były one same smutne.
Jedno z nich przedstawiało małą dziewczynkę stojącą na schodach z misiem. Była cała zapłakana. Jej rodzice właśnie wychodzili. Nawet na nią nie spojrzeli. Drzwi zamknęły się a ona nadal stała tam z nadzieją że wrócą. Nie wrócili. Tą dziewczynką byłam ja. Bezbronną która nic nie mogła poradzić na to że została odtrącona i niechciana. Być może moi rodzice nie dali sobie rady z rolą jaką jest rodzicielstwo. Rodzicami zostali jako bardzo młodzi ludzie. Mieli po 19 lat. Nie byli gotowi. Próbowali stworzyć rodzinę ale nie za bardzo im to wychodziło. Wciągnęli się w wir pracy ignorując dziecko. Chcieli żebym stała się niewidzialna. Niewidzialna dla nich. Zebym zniknęła a tym samym żeby zniknął ich największy problem. Nie każdy ma idealne życie. Tak bywa.
Podniosłam wzrok na zegar wiszący na ścianie: 18:18. Nigdy nie udało mi się trafić na taką godzinę. Zamknęłam oczy i pomyślałam życzenie: Chcę żeby moje życie stało się lepsze. Mam nadzieje że się spełni.
Wstałam z łóżka i łapiąc po drodze piżamę weszłam do łazienki. Wiem że jest wcześnie ale chciałam trochę odpocząć. Zmyłam makijaż, zdjęłam biżuterię i przebrałam się. Zeszłam do kuchni gdzie spotkałam Jeny. Podeszłam do niej niepewnie i rzuciłam się jej na szyję. Zaskoczona kobieta przytuliła mnie a ja wydukałam:
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Rozumiem że teraz może być ci ciężko ale musimy sobie z tym poradzić.
- Wiem, tyle że to nie jest takie łatwe.
- To jest życie ono nigdy nie będzie proste i przyjemne - pogłaskała mnie po głowie. - Inaczej nie nazywałoby się życiem.
Uśmiechnęłam się do niej smutno. Wiedziałam że ma rację. Zawsze miała. Dawała mi dobre rady odkąd pamiętam. Za to byłam jej ogromnie wdzięczna.
- A teraz chodź obejrzymy jakiś film - zaproponowała Jeny.
- Okej, ale ja wybieram.
- Dobra, to ty wybierz a ja przygotuje przekąski.
Weszłam do salonu i od razu podeszłam do szafy z filmami. Przejechałam palcem po grzbietach pudełek i zatrzymałam się na jednym z moich ulubionych filmów - 'Och Życie'. Wsunęłam płytę do odtwarzacza i usiadłam na kanapie przykrywając się kocem. Po chwili dołączyła do mnie moja opiekunka niosąc tace pełną smakołyków. Chwyciłam jednego żelka i z zaciekawieniem zaczęłam oglądać film.


~*~
1 rozdział jest jaki jest każdy widzi xD Co sądzicie? Pierwszy dzień z życia Marissy. Jej historia na początku nie będzie usłana różami. Będzie ciężko a czasami wręcz tragicznie dowiecie się tego w następnych rozdziałach :D Proszę piszcie co sądzicie i jeśli Wam się spodoba polecajcie dalej :D Mam tylko taką jedną małą prośbę: osoby które to czytają niech dodadzą się do obserwatorów, chciałabym się dowiedzieć ile Was jest :) Dziękuje i pozdrawiam: Agata - @horalek4ever.
Aha na dole jest lista osób które mam powiadamiać na Twitterze o nowych rozdziałach. Jeśli kogoś z Was nie ma napiszcie w komentarzu a na pewno dodam ;D Powiadamiam też na gg ;)

sobota, 1 września 2012

Prolog

Cześć! Mam na imię Marissa i mam prawie 18 lat. Urodziłam się w Los Angeles ale trzy lata po moim urodzeniu rodzice postanowili przeprowadzić się do Nowego Jorku. Przez całe moje życie nigdy niczego mi nie brakowało no moze z wyjatkiem milosci. Mieszkam w wielkiej willi na obrzeżach miasta. Mam mase ludzi do spelniania moich zachcianek. Szofera, sprzataczki, trenerki, stylistki, projektantki... Ale czy ci ludzie moga wszystko? Pewnie ze nie. Ale moim rodzicom nie powiesz.
Nauczanie domowe. Pewnie o tym slyszeliscie. Trzy lub cztery razy w tygodniu przygodzi do mnie pani Park i uczy mnie przez bite pięc godzin tego co muszę wiedzieć. . Z jednej strony cieszę się z tego ale z drugiej chciałabym żyć jak normalna dziewczyna. Już w przedszkolu nazywano mnie 'księżniczką'. Zawsze bawiłam się sama bo nikt nie chciał nawet podejść do 'lepszej od siebie'. Wcale nie uważałam że inni są gorsi ode mnie. Wprost przeciwnie. Sadzilam ze to oni maja lepiej. Nigdy nie czulam sie zwyczajnie. Przeważnie byłam odtrącana i zsuwana na drugi plan.
Jestem jedynaczką. Jedyną osobą która mi towarzyszyła podczas zabaw była moja ukochana niania - Jeny. Gdy byłam dzieckiem uwielbiałam gdy czytała mi bajki na dobranoc, gdy robiła mi kanapki w kształcie dinozaurów i gdy piekłam z nią babeczki. Niestety gdy skończę 18 lat Jeny przestanie być moją nianią i odejdzie do innej rodziny która potrzebuje jej pomocy. Nie chcę tego bo oprócz tego że jest moją opiekunką zawsze była moją przyjaciółką. Czasami miałam wrażenie że zastępuje mi matkę która jest zbyt zajęta by zwrócić na mnie uwagę.
A właśnie moi rodzice - Elizabeth i William McClain. Mama pracuje jako menagerka a tata jest reżserem. Często wyjeżdżają. W domu są raczej gośćmi niż lokatorami. Nie mam z nimi dobrego kontaktu. Moje urodziny spędzam zazwyczaj z nianią i babcią która jako jedyna o mnie pamięta. Niestety mimo że rodzice się mną nie interesują i mają mnie gdzieś nie pozwalają mi się z nikim spotykać. Dlatego nigdy nie miałam chłopaka. Tata proponował mi wielu kandydatów ale ja nie chciałam kujona w garniturze i okularach (mimo ze byl z krolewskiego rodu). Chciałam chłopaka który pokaże mi jak szalone może być życie i jak wiele przygód mogę z nim przeżyć. Jest to jednak niemożliwie dopóki mieszkam w Nowym Jorku. Gdy tylko ukończę 18 lat wyjeżdżam do Londynu, do Anglii, zacząc kompletnie nowy rozdział w moim życiu. Ale wracając do mnie.
Jeśli chodzi o moje zainteresowania. Od zawsze była nią jazda konna. Mam w swojej stajni trzy rumaki i jedną klacz. Codziennie chodzę je karmić. Gdy jadę przez pobliski las czuję że żyję i jestem pewna że nikt mi tego nie odbierze. To jedyna rzecz w której mogę być sobą. Oprócz koni mam również takie zwierzęta jak dwa koty perskie i dwa psy - owczarka niemieckiego i chau-chau. A także duże akwarium pełne rybek.
Od piatego roku życia trenowalam balet. Mam za pokazy niezliczoną ilość pucharów i medali. Ale nawet gdybym miała ich tysiąc i tak będzie to za mało dla moich rodziców. Zawsze byli, są i będę wymagający. Oni nie wiedzą co to przerwa czy odpoczynek. Zatrudnili najbardziej podłą trenerke na swiecie. Kazała mi trenowac codziennie przez siedem, osiem godzin. Nogi mnie bolały, zaczynałam płakać i krzyczeć że mam dosyć. Ale to nie działało. Do rodzicow mam z tego powodu wielki żal. Teraz patrząc z perspektywy czasu gdy już nie tańczę jestem im za to bardzo wdzięczna. Nigdy nie osiągnęła bym tego co jak na razie osiagnęłam. Bez nich nie byłabym nigdy w czołówce. Dziękuje im za to bardzo.
Moim hobby jest takze muzyka. Gram na gitarze i fortepianie. Czasami rowniez spiewam. Czysto hobbystycznie oczywiscie.
Lubie tez uczyc sie jezykow. Moja babcia ma hiszpanskie korzenie. Umiem wiec mowic biegle po hiszpansku a takze po wlosku. Sadzac z perspektywy osoby trzeciej jestem pewnie niezle wykrztalcona.
Mimo tego ile moi rodzice dla mnie zrobili i ile pracy wkładali w to żebym wyrosła na odpowiedzialnego człowieka i tak mam zamiar się wyprowadzić. Chce zacząc z pustą kartką którą chce zapisać po swojemu. Tak jak mi serce podpowiada.

~*~
Hej! Być może niektórzy mnie znają inni nie. Tak czy siak przedstawię się. Nazywam się Agata i będę tutaj pisać już moje 4 z kolei opowiadanie o One Direction :) Mam nadzieję że się Wam spodoba ;) Zapraszam do dodawania się do obserwatorów, komentowania i oczywiście czytania :D Pozdrawiam i czekam na Wasze opinie :]
P.S. - Wybaczcie że prolog krótki ale musiałam wprowadzić Was w świat Marissy. Obiecuje że rozdziały będą dłuższe ;D

Bohaterowie

Tumblr_mdndksqlcl1qgwn27o3_250_large

Marissa McClain 


image

Sophie Clarks



Christopher Martinez




Harry Styles


image

Louis Tomlinson



Niall Horan


Tumblr_m9viomwxjj1rrwnly_large

Zayn Malik



Liam Payne

oraz...



Elizabeth i William McClain - rodzice Marrissy.




Jeny Harris - opiekunka Marissy.




Lou Teasdale - ciocia Marissy, siostra jej mamy.